Zablokowany jestem.
Zablokowany jestem.
Kompletnie wyuzdany z chęci i życia.
Nie mam na nic ochoty, z domu nie wyjdę, schowam się w pokoju z zasłoniętymi oknami.
Będę udawać, że mnie nie widać i nikt mnie nie znajdzie w moim ukryciu. Resztek prywatności, cenny triumf, kiedy jestem przed wszystkim schowany.
Tylko brakuje mi tlenu, napędu, amfetaminy, żeby stare kości pobudzić do biegu przez przełęcz, pola i lasy. Wdrapać się na wysokie góry pod same chmury albo jeszcze wyżej. Na morzu w Norwegii gdzieś pomiędzy północą a południem jest taka góra, która się pnie wysoko, a na czubku jej zawsze są chmury. Te chmury przysłaniają moją twarz, która patrzy przez mgłę na świat. Drobinki wody jak krople deszczu, które zamienią się w wiatr. Wietrzyk miły, zimny wicher, huragan zdradliwy. Burza z gradem, krople morskiej brei i wielkie fale. Przytłaczają mnie i wciągają na dno oceanu. Już czuję, jak przeszywa zimna woda całe moje ciało, tak szybko, że nawet nie wiadomo kiedy, unosi mnie do góry i chce zabrać do swojej głębiny. Uniesiony do góry morską falą, łapię się sznureczka, zatrzymuję świat, który szczerzy dla mnie życie. Taki w końcu jest żywot marynarza, który wpatruje się w dno oceanu. Umrzeć przed czasem, ażeby podnieść do góry trofeum, jakie to wszystko błahe i liche, niczym podnieść chmury na horyzoncie dalekim, oddalonym o mil parę, setek, milionów gwiazd na niebie.
To wszystko jak życie małpy, tyle widzieć, poczuć, dotknąć, usłyszeć, jakże to słabe. Bez sensu. Dostać rozum po to, żeby się zamartwiać właśnie o to. Jak śliskie błoto, przepchać się przez wszystkie wykreowane miraże.
Jak stanąć na palcach, a potem upaść i leżeć twarzą skierowaną wgłąb wnętrza, przez piasek i kamieni potoki, do środka samej Ziemi.
Ciężko zrozumieć istotę sprawy, która za minut dwadzieścia wyłączy system centralny.
Stanowisko dowodzenia, koło sterowe w rękach rekina, który przemierza drogę w głębinach w poszukiwaniu chwały. Znajduje na końcu ogryzek bez ogonka, kawałek trawy, triumf na wyciągnięcie graby, oczy do góry, nie ma gwiazdy. Duszyczka uwięziona w splocie skrzyżowań i ciężkiej pracy.
Jedziemy dalej i przez wszystkie kłącza roślin porośniętych przy ziemi zobaczyć możemy ciąg następnych wydarzeń. Są zmasakrowane obrazem owakim, przeniesionym z innych wyobrażeń przez sieci, ogromnej pajęczyny zelektryfikowanych zdarzeń zakotwiczonych w chmurze naszych marzeń. Trwanie w obłoku chwil niepewnych jak wyłączone prawo do zgromadzeń, do którego zmierza banda zblazowanych syren czekających na sygnał. Dźwiękowy utwór z granic naszej autostrady do iluzji stworzonych na poczet przyszłych pragnień, cielesnych dotyków sfer uniesienia i wrażeń.
Zaczął się lot powyżej naszego jestestwa, a to tylko stukot żelaznych kół, uderzeń w kamień. Chichot, chocholi taniec, oszustwo. Konny zaprzęg, czy nawet pejzaż marzeń. Obraz malowany grubą kreską, zaostrzony ołówek bez grafitu do mistyfikacji jak atrapa zdarzeń. Lecimy dalej, tylko trzeba uważać, ażeby krzyżem, nie dostać po grzebiecie, o ile sztylet nie przebił serca, będzie można się wznieść nad przepaść, żeby zginąć w chwale. Chwały wiatru, patriotycznego świtu, zdrady bez ogłady, orzeł połamany. Kości roztrzaskane, przez siły postradzieckie, więc dalej nie lecę wcale. O co więc chodzi w tej sprawie, jak przeciwstawić się maskaradzie, to już zupełnie bez sensu, jak płatki śniegu na śniadanie.
W końcu zgubiłem trop, lot nieudany, ząb złamany, cały jestem poobijany, śmigło wkręciło się w kajdany, klucza nie mamy. Czuję, iże wszystko w dalekiej ciemności jest i takie zabawy, nie czas, teraz trzeba szukać inaczej chwały. Stanąć trzeba na czubku strzelistej damy i spojrzeć z góry otrzeć się o byłe karnawały i chwile, które rozum nam odebrały.
Chmury lotnika przykryły i zaczęło się więzienne piekło w kajdanach życia. Błogie transgeniczne przelotne chwile w tańcu cynicznych elementów układanki z pogranicza snów w trakcie afazji, kiedy nadszedł księżycowy nów. Wampirze myśli przeszywają ciało sierotki, drobnej pani schowanej za tymi wszystkimi szpargałami. Nie żadne fantasmagorie to wszak pospolite teorie, czy nawet względności zasady okraszone w krwawe plamy. Karabiny maszynowe wycelowane w czoło twoje, moje, nasze, więc nadeszło wahanie tegoż odwagi niemało, wszędzie słychać strzelanie. Z nor wypełzły wojenne ptaki niesplamione honorem ani pracą, serca w soli zaprawione, nienawiścią i brunatną barwą. Idą w marszu, kwiat narodu swastyki znak, krzyż morowy i bagnet wbijany w serca dam. Tańce śmiercią okupione, na stosie cnoty spalony, orzeł ukrzyżowany, szlak zhańbiony, spalone domy, zburzone ulice, zawalone kamienice. Rękę w geście zniszczenia uniosą, barwy nienawiści sobie dodadzą, znakiem tęczy na niebie pogardzą. Kolorów zakażą, krwią flagę zamarzą, niebieską farbą doprawią i łby nam poobcinają. Słońce zgaszą, zmrożą ulice, okradną nawet dziewicę. Zgwałcą, zatopią, dla kanalii karocę ozdobią i w orszaku śmierci miasto spalą.
Cienie, barwy cierniste, wojenne ptaki wpadną do siatki, ptaki upieczemy i po obiedzie na drzemkę pójdziemy. Pioruny i burze przeminą, wiatry ustaną i w końcu słońce wyjdzie i nie będzie wiecznie zimne, w końcu rozgrzeje dusze, serca ociepli i da nam wiarę.
Nie możemy bez walki się poddać, albowiem nie wypada tak. Podnieść głowy godzi się, broń na ramię do walki znów unieść potrzeba, gdyż wróg nie czeka, bowiem siły na nasz opór już nie ma. Będziemy łapać morowe ptaki i odsalać serca, żeby falangi znak oddali, na zatracenie do śmieci, wyrzucić niechęci, potok nienawiści zatamować i uczynić z niej śpiew łabędzi.
Niebo przejaśniało jak po burzy świeże przejrzyste z blaskiem tęczy, łaskocze nasze ocieplone myśli. Miłości nikt już nie wyrzuci, pieśń pogoda zanuci. Ognisko uczynimy i złe nimfy w nim spalimy, pleśń rozliczymy a żmije o samym świcie, w szeregu ustawimy i wskażemy nowe życie.
Rzeka zakolem przepłynie, czas przeminie, kto zgubił klucze, bajki opowiadać nie będzie. Chwasty z serca wyrwać trzeba, honor zapisać na skroni, w głowie wyryć ścieżki do empatii i chwały, boga zabić. Za karę zapomnieć, niech odejdzie, bo niegodzien być z nami. Bóg wybrał władzę i zamiast dobro nieść, przyniósł nam pożogi całe góry, pogardy niebiosa, nieskończenie wiele piekła za konfesjonału. Brudu i klechy chytrego na doczesne dobra w każdym domu już za wiele, ptaków białych z nimi nie będzie, trzeba ukarać i zabrać miedzę. Za gwałt na małym człowieku wykastrować diabelskie nasienie.
Porządki już skończone, czas na bałagan nowy, bo lud bezmyślny zapomina krzywdy. Dziewek rozdziewiczanych nie wspomni, zapomniał, kiedy oddawał ciało za kilogram cebuli. Czas przemija i mądrość za nią, bo jak dobrobyt rozumu nie trzeba wiele, więc zatraca wszystkie godne podziwu myśli. Zasypia i nic nie widzi, w głowie się wywraca, zwoje się plączą i szarej masy niźli nie więcej, iże tak pojmuje. Wyręcza swojej głowie resztki pomyślunku dla narzędzi w myśl jej pamięci, a nie swojej. Sprzątanie na krótki dystans, po dłuższej przerwie nikt nic nie pamięta, droga się zmieni, horyzont coraz dalej, młodzież nie ma pojęcia i a za nami coraz ciszej, już nawet wracać nie chcemy, wzrok coraz słaby, słuch marnieje.
Ślady wiewiórek się zamazały, bohaterskie kwiaty błotem zbryzgane, zamilcz chamie. Nie milczy, udaje, że nic nie wie, takie tu obyczaje. Pluje, palcem pokazuje, konfabuluje i truje. Wyszedł z obory, wszedł na salony, żyć ludziom nie daje. Co będzie za chwil parę, czy znów ulicami przejdzie. Naziści w skórze esbecy i czekiści, tyle czeka na nas nienawiści.
Płynie z kościoła, rzeki płyną, pękają powodziowe wały. Jeden przy drugim ramię w ramię staje i prężą muskuły. Zniszczyć i imię, zabić mają nazwisko. W życiu nie przeczytał książki i wydaje mu się, że jest mądrym panem. Wydaje mu się, że mądry, bo mordę drze, a w głębi gówno wie. Tak zbudował się faszyzm, na hałasie, kłamstwie i chamstwie.
Część II
W sumie zapomniałem, jaki mam plan na drugą część mojego wpisu, aczkolwiek tym razem miało być bez lania wody.
Problem taki, że bez wody nie będzie herbaty, ani kawy i bez tego ni rusz, nie w gruszkę, czy pietruszkę.
Nie było wody i praca stanęła na trzy dni, bo bez paliwa do licha nie pojedziemy dalej. Silniki stanęły zupełnie, jakby nie dało się iść dalej, ale poszło, choć cena benzyny każdego zniechęci, bo tu działają zwykli agenci. Dywersyfikacja bezpieczeństwa polega na ograniczeniu dostępu do paliw. Jeżeli stanie transport na pewno wraz z nim upadnie gospodarka i państwo. Można więc będzie wyprowadzić państwo ze wcześniejszych układów pod pretekstem sprzątania i zamiatania. Zamiatania pod dywan. Wcześniejsza publikacja opisywała potencjalny przebieg trzeciej wojny światowej. Ta będzie opisywała jej, jak się będzie zaczynać.
O ile siły nie zabraknie i myśli do jednej kupy będzie można zebrać.
Przygotowania do przejęcia kontroli nad światem trwają od wielu lat. Należałoby zadać pytanie, kto chce przejąć kontrolę i jaki jest tego cel. Cel jest trywialny, chłopcy bawiący się małymi żołnierzykami, chcą mieć dużo władzy, tak dorośli, a że nie wyrośli, to wciąż rzucają piaskiem. Jeden ma piasek w postaci czołgów, samolotów i silnej armii, drugi potężne wpływy i wywiad.
Tylko jak to się wszystko zaczęło. Upadł ZSRR, a potem rosną w siłę. Umożliwia im to dość mocno rozbudowana siatka szpiegowska GRU i KGB. Na początku celu nie ma żadnego, bo pierwsze co się liczy, wyprowadzić państwo z zapaści, pogodzić się z wojskami, które opuszczają Polskę, Czechy, Słowację Węgry, odłączonymi republikami Litwą, Łotwą, Estonią, Ukrainą, Kazachstanem, Gruzją. Wojna w Jugosławii, kompromitacja wojsk pracujących dla ONZ, czyli dzieje najnowsze.
Muszą pozyskać środki na funkcjonowanie państwa, więc sprzedają zachodnim korporacjom prawa do eksploatacji złóż ropy, ale jak tylko trochę stają na nogi, ów korporacje wyprowadzają z interesu. Interesy robią wszelakimi możliwymi drogami, nieuczciwie, każdym sposobem.
Kompromitują zachodnich polityków, robią zamieszanie i handlują narkotykami. Handel narkotykami to dość szczególny owoc i zyski, bo z czasem przejmują cały czarny rynek w Europie. Sprowadzają do niej heroinę, kokainę i haszysz. Wykorzystują trend, że owoc zakazany, wysokie ceny, więc i zyski ogromne. Owoc zakazany ścigany przez policję smakuje najbardziej, w Polsce pojawia się nie tylko haszysz, ale też rodzimej produkcji amfetamina. Amfetaminę wytwarzają lokalne biznesy, później Rosjanie je przejmują. Robi się zabawa w kotka i myszkę, a wszystko pod okiem policji. Kiedy rynek się wyklaruje, leszczy się pozbędą, Papały, szefa policji oraz niewygodnych świadków i będą robić interesy w sposób bardziej zorganizowany. Później minister sprawiedliwości Lech Kaczyński wprowadza prohibicję, ażeby ceny podskoczyły, a handel był bardziej opłacany. Cały handel przejmuje mafia rosyjska, która trzyma na nim rękę, czasem wystawia jakichś leszczy na szkolenie do więzienia albo konkurencję, która zawsze dla nich jest nieuczciwa, a policja ma statystyki. Policja w owym czasie się szkoli, uczy napadać na dzieci, znaczy się nie takie małe, ale niech będzie, że młodzież, którą trzepie przy każdej nadarzającej się okazji. W konsekwencji skazują prawomocnym wyrokiem milion osób, co po prostu nie mieści się w pale. Ludzie się wkurzają, aż organizują protesty, Marsz Wyzwolenia Konopi. W końcu na bazie niezadowolenia społecznego wiele osób ma dość i w wyborach prezydenckich oddają głos na Dudę, który obiecuje legalizację medycznej marihuany, co rzeczywiście ma miejsce. Podobnie jest w Europie Zachodniej, gdzie społeczeństwa są niezadowoleni, ale tam prawo antynarkotykowe jest łagodniejsze niż w Polsce i proces trochę inaczej przebiega, choć na pewno jest to dość dobre i pewne źródło dochodu dla szpiegowskiej siatki Kremla.
Im bardziej restrykcyjne prawo antynarkotykowe, tym silniejsze wpływy. W Polsce prawo antynarkotykowe jest wręcz zabójcze, grozi więzieniem za znikome ilości marihuany, to przejęli rynek narkotykowy, ale też władzę.
Komentarze
Prześlij komentarz