Siedzę na zadupiu
Siedzę na zadupiu i nie mogę się podnieść.
Padłem na kolana, z kolan na ziemię.
Leżę i kwiczę majestatycznie.
Nie widzę słońca, wszystko zaśnieżone.
Zalega to białe gówno na całej przestrzeni.
Jak bardzo lubię śnieg, tak ostatnio niekoniecznie przepadam za nim. W lecie chętnie się w nim tarzam. Jadę wysoko w góry, jak najwyżej, gdzieś w Alpach ląduję i zaczynam podziwiać krajobrazy. Biorę śnieg do ręki, po czym zaczynam się w nim tarzać. Przyjemne uczucie, ale kiedy jestem na swoim zadupiu, nie mam najmniejszej ochoty na zabawy ze śniegiem.
Pochorowałem się, złapałem covida i grypę jednocześnie, potem się rozpadłem na miliony kawałeczków.
Odciąłem się od świata, od bliskich i kochających. Zamknąłem się na cztery spusty i nie mogę przejść do porządku dziennego.
Psychicznie siadłem i tylko z nienawiścią patrzę na telefon, bo ciągle ktoś do mnie dzwoni. Ostatnio coraz rzadziej. Patrzę, jak dzwoni i czekam, aż przestanie.
Dzwonią do mnie ludzie, bo kto inny. Kochający ludzie, a ja tylko patrzę. Mam ochotę wyciszyć wszystkie dzwonki, żeby już nie patrzeć i nie słyszeć.
Już nawet nie słucham. Ciągle spadam ze schodów i nie mogę się zatrzymać. Kiedy będę już na dnie, wtedy zamknę wrota i się zabiję.
Straciłem ochotę na życie, na wszystko, nic mnie cieszy. Upadłem.
Nie przypuszczałem, że tak się rozłożę. Najpierw fizycznie przez choroby, a potem ległem psychicznie.
Nie myślę zupełnie, choć mam duży kipisz w głowie.
W przerwach koty przychodzą do mnie i proszą o przytulenie. Czasem wyrzucę, a innym razem przytulę, choć ostatnio słucham mruki. Koty są czujnikiem i wyczuwają, że coś człowiekowi się stało.
Ciągle palę tytoń i tylko to mi daje trochę radości.
Smutne moje życie, kompletnie bez sensu.
W przerwach zaglądam na x.com i tam patrzę, co idioci piszą. Faszyści i różni porąbańcy bez świadomości. Nie wszyscy, część z nich świadomie pisze i pracuje dla Rosji. Koniec pisania o polityce, bo to nie ma sensu.
Kręci mi się w głowie, może zawału dostanę albo jakiegoś wylewu. Byłoby miło, bo bym odszedł sobie, nie musiał się sam zabijać.
Chyba nie odejdę, bo przetrwam kataklizmy i tylko przy pomocy własnej inwencji.
Nawet nie mam ochoty pisać, nie mogę zebrać myśli. Wszystko mi się mąci w głowie, jakbym już odszedł na wieki. Świat widzę za mgłą, za horyzontem, górami i nie wiem, czym jeszcze.
Nawet miałbym ochotę wrócić w góry, oglądać alpejskie krajobrazy, ale nawet to mnie nie pociąga. Upadłem i nie chcę się podnosić, bo niby po co?
Zastanawiać się nad jutrzejszym dniem, szukać kolejnego utrapienia, bez sensu.
Wszystko stało się bez sensu i teraz bardzo pragnę odejść.
Nie wykluczam, że piszę ostatni tekst i już nie będzie kolejnego.
Amen.
Komentarze
Prześlij komentarz