Polacy, współpraca, pogarda i moralny upadek
Pisać o Polsce, ale jak pisać należy, czy dużo i jeszcze więcej, czy prawdę, która nas połechce, a może rozśmieszy albo upokorzy, co raczej jest pewne, ponieważ tacy jesteśmy, widać nas jak słońce na niebie, tudzież nas nie ma jak nocny cień, bądź księżyc przy pochmurnej pogodzie. Naród nasz, czym jest, czy to ludzie słabi, bez wykształcenia niczym prezydent Kwaśniewski, z językami obcymi, jak u Adriana Dudy, który przynosi wstyd i kompromitację, a zarazem w słowie agitację? Agitację, że jesteśmy wcieleniem samego boga i słuchać w innych językach nie będziemy, który okiełznał duszę, z człowieka zrobił kukłę, pańszczyźnianego notariusza 500+ i obiecanek himalajskich na wierzbie, znaczy się gruszek lub jak to w przypadku tej marionetki, która dla innych jest zdolna do łamania prawa naszego, za którym przyszliśmy oddać głos w referendum i zmienić oblicze Polski, która dopiero, co się oswobodziła z komuny. Za łamaną konstytucją i prawem, za tym, żeby kraj stoczyć do takiego dna, które doprowadzi do wyjścia z Unii Europejskiej. Niby doktor prawa, ale bardzo okrutny, który nie patrzy na dobro narodu przez pryzmat dobrobytu i wolności jednostki, nie patrzy na dobro naszych dzieci, a wyłącznie dla własnych prywatnych i osób postronnych skonfundowanych w różnych interesach korzyści, a co w tym wszystkim jest najbardziej zabawne, że ma dość spore poparcie społeczne.
Zastanawiając się, dlaczego ma poparcie społeczne, dochodzę do różnych wniosków, ale tu nie ma nic nadzwyczajnego, żadnych mechanizmów, bo to jest proste, jak cepa rozkazy, to po prostu my Polacy, a niby tacy sami ludzie jak na całym świecie. Nurtuje mnie powód, dla którego nasz kraj stacza się w otchłań, upadek, zdemoralizowanie i w konsekwencji biedę.
Jesteśmy narodem, który wiele przeszedł, a chwile w historii zawiały straszną grozą i niebezpieczeństwem oraz uświadomiło tym, że ktoś inny nas może wyeliminować z zabawy w życie na Ziemi. Zabory i późniejsza IIWŚ, która powinna skończyć wraz z naszą tradycyjną polskością jako taką, ale nic takiego się nie stało, o ile tym czymś nie był poprzedni komunistyczny system, ale upadł i już niewiele po nim zostało. Niewiele w każdej dziedzinie, poza tym, że zdarzają się jednostki wybitne, choć rzadziej niż u naszych zachodnich przyjaciół. Pan Waldemar pod koniec epoki był dosłownie notorycznym mistrzem świata, ale to nie znaczy, że odnosiliśmy jakieś nadzwyczajne sukcesy w sporcie, po prostu przypadek, że przez wiele lat z rzędu wygrywał wszystkie wyścigi, był bez wątpienia najlepszy, ale równie dobrze nie musiało go być wcale. Pan Waldemar odnosił ogromne sukcesy mimo fatalnych wypadków i czasu spędzonego na leczeniu złamań, które po wyleczeniu nie zatrzymały go przed następnym wyścigiem. Niewątpliwe Pan Waldemar Marszałek był mistrzem świata, ale to nie znaczy, że w innych dziedzinach sobie radziliśmy, o czym świadczą raczej rzadkie medale zdobywane na olimpiadach, igrzyskach olimpijskich na świecie.
W owym czasie stworzony został system socjalistyczny, choć wypaczony, jak niesocjalistyczny, choć taki właśnie, bardzo zdemoralizowany bez liczenia się z jednostką i jej zdaniem, jakby elementem, częścią w parku maszynowym, która nie miała żadnej wartości, bo liczył się ogół. Wertuję przeszłość, szukam w pamięci śladów, ale wciąż widzę to samo, szary skostniały system komunistyczny, którego pamięć próbuję przywołać, choćby z tego powodu, żeby uświadomić sobie, co może dziać się w Polsce. Nie za rok, czy w odległej przyszłości, ale teraz, za miesiąc, za pół roku. Koronawirus wymusza w ludziach pewne refleksje i one właśnie u mnie takie są. Nie mam wątpliwości, choć mam, wiele nie pamiętam, ale to nie jest ważne, istotne jest, żeby ogarnąć jakim systemem była komuna i w jak ciężkich warunkach my jako obywatele PRL zostaliśmy zmuszeni do życia. Nie zbiorę wszystkich myśli, bo jest ich zbyt wiele albo nie będą dla kogoś innego zrozumiałe, choć może nie mam racji, co czasem się zdarza, każdy może błądzić.
Kim jesteśmy, czy zacofanym i biednym grajdołkiem, który właśnie obrał kierunek pańszczyźniano-szalcheckiej nonszalancji, a ja mam pytanie do siebie i całego świata, który wciąż nie odpowiada na pytanie, dlaczego Polacy tacy są i czemu dążą do destrukcji i zniszczenia domu?
Element wydawałoby się, którego w całym tekście nie odkryję, warstwa niewidoczna, choć znajdę odpowiedź i opowiem o niej teraz, to jest tradycja, przekazywana z pokolenia na pokolenie, coś jak nasz słynny filmowy słomiany miś, bo z niej mamy tylko kłopoty. Tradycja polegająca na przekazywaniu wiary z jednego pokolenia na drugie. Nie tylko religijności, ale również naszej psychiki, która uniemożliwia nam współpracę między ludźmi i o tym będzie szerzej.
Temat ciekawy i mam z nim swoje przemyślenia.
Dlaczego Polacy tacy są, a szczególnie, gdy przynosi im satysfakcję czyjeś nieszczęście. Patrzenie z pogardą na bezdomnego, choć o nim nikt i nic nie wie, a takie postawy wśród naszych elit to nie wyjątek, a reguła i przygotowanie do tego, co mi się w głowie wykluło.
Odpowiedź nie jest prosta i łatwa do wytłumaczenia, ale to religijna łatwowierność, która poprzez poddaństwo doprowadza do tego, że cienko przędziemy, historię mamy chaotyczną i opierzoną tragediami narodowymi. Chłop pańszczyźniany bardziej liczy się z tym, że żyje teraz tu, a nie z tym, iże jego życie nie ma sensu. Religia blokuje potrzebę poznawczą i nie próbuje znaleźć sensu albo wszystko postawił na pozycji straconej, bo przecież i tak umrze, ale się oszukuje życiem pośmiertnym i sedno tego kłamstwa przesłania mu całe życie, bo silnie i mocno wierzy, że tak nie będzie. Często nie jest zbyt inteligentny w sensie pozytywnym, bo tak naprawdę jako człowiek nie ustępuje drugiemu człowiekowi, nie różni się specjalnie od ludzi innej rasy, ale dostał kiepską edukację i w drodze porażek życiowych, jakby wyrzuca siebie do śmietnika i wzbudza się w nim samym bardzo dużo złości (włącznie ze środowiskami inteligenckimi), ale wciąż nurtuje mnie dlaczego, bo przecież nie różnimy się niczym od Niemca, a Polak wychowany od urodzenia w Niemczech jest normalnym człowiekiem, który odnosi sukcesy, więc o co chodzi? Skąd te wszystkie porażki, skąd splugawiona historia i ostatni upadek państwa, jaki właśnie PiS nam funduje.
Zakładam, że ludzie ogółem na Ziemi niczym się nie różnią, to systemy, w których się wychowali, powodują iż są różni, choć tacy sami, stąd też przywołanie Polaka urodzonego w Niemczech. Odpadają dywagacje na temat możliwości ludzkiej inteligencji, bo wszyscy (ogółem) mają takie same warunki na start i możliwości, więc wychodzi na to, że problem tkwi w wychowywaniu dzieci i edukacji. Dlaczego tak uważam, postaram się zaraz udowodnić, bo w tym głównie lub najbardziej istotny jest aspekt historyczny, stąd moje wnioski, lecz bez patrzenia bardzo daleko w przeszłość i raczej bez ciężaru sprzed IIWŚ, a jest o czym, choćby o naszym straconym Kazimierzu Łyszczyńskim, którego zabójstwo z rąk kościoła na tle religijnym miało cel ograbić drugiego człowieka, lecz nie za ateizm, a za to, że mógł coś stracić, choć pozornie właśnie za to.
Zastanawianie się o edukacji w Polsce nie napawa optymizmem, bo tu to nie jest temat, jako sprawy najważniejszej i szczególnej wagi. Problem jest wielki, ponieważ w polskiej szkole od początku nie uczy się dzieci pracy grupowej i współpracy. Bez wchodzenia w szczegóły, jaka jest szkoła, zaznaczam współpracę, jako element, który tam nie występuje, bądź jest bardzo ograniczony. Zajęcia grupowe ograniczone do lekcji wychowania fizycznego to za mało, a ostatnia pandemia objawiła miałkość szkoły, która w czasach krytycznych nie daje sobie rady wypracować systemów nadających się do nauki dla dzieci i młodzieży. Szkoły robią coś na własną rękę, ale to ani jest przemyślane i dobre, bo brakuje im przemyślanej drogi, ponieważ do pandemii koronawirusa nikt w naszym kraju nie odważył się na wprowadzenie do zajęć komputerów. Niby nie było to niepotrzebne, ale to tak jak z podręcznikami, których nie trzeba kupować, mogłyby być online, lecz w Polsce jest jak jest, bo powinny być nie tylko opublikowane i dostępne podręczniki, ale również cały materiał w formie elektronicznej z możliwością pracy w sieci dla każdego, a nie na papierowym bibelocie. Nie twierdzę, że pisanie piórem nie jest ważne, ale na dobrą sprawę jest bez znaczenia, czym lub na czym człowiek pisze, co nie dociera do naszych beneficjentów polityki, czyli PiS. Zrobili huczną reformę edukacji, a właściwie nic nie zrobili poza likwidacją i w ten sposób szkodząc uczniom w szkołach. Likwidacja gimnazjum nie była dobrym pomysłem, a reforma edukacji miała na celu upokorzenie ludzi i obniżenie poziomu nauczania oraz przemycenie do programu treści religijnych, co też jest elementem takim, ponieważ szkoła nie bierze pod uwagę, iż są dzieci z domów niereligijnych i opowiadanie bajek oraz branie jednej religii, jako dogmat prawdy nie stoi w zgodzie z rozumem ludzkim, gdyż jego celem jest zadanie ciosu ateistom i innowiercom. Do dziś nikt nie wpadł na to, że cały materiał szkolny jest on-line, co świadczy o zacofaniu i tym, co robią w ministerstwach, czyli nic, jak obsługa długu zagranicznego. Niby nic, ale sztab niepotrzebnych ludzi jest i czerpie zyski z tego, że niepotrzebnie, choć zgodnie z prawem i ktoś musi to robić. Dlaczego do dziś nikt nie wpadł na to, żeby można było uczyć przy użyciu nowoczesnych metod i sprzętu, bo to wymagałoby wiedzy oraz współpracy szerszej grupy osób, a nie prostych dyrektyw przynieś i podaj z ministerstwa edukacji. W Polsce szkoła podstawowa to jakiś anachronizm i błędy wychowawcze. Czym skórka nasiąknie za młodu, tym na starość trąci stąd szkoła podstawowa dla najmłodszych, jest równie ważna, co każda następna, gdyż potem już jest za późno, żeby ludzi uczyć pracy grupowej. Praca grupowa to współpraca, a tej nie da się prowadzić efektownie bez przyjaznych relacji, coś jak przeciwieństwo ministerstw w Polsce, gdzie do powiedzenia ma tylko minister, który zazwyczaj nie liczy się z potrzebami społecznymi i finansowymi, bez wdawania się w szczegóły, bo można byłoby z naszych ministerstw stworzyć obraz tego, czego nie powinno widzieć dobrze zarządzane państwo. Ministerstwa są zbudowane z upośledzonych komunikacyjnie komórek, które między sobą współpracują wyłącznie na poziomie picia wspólnej kawy i papieroska, żeby zaraz wrócić do biurokratycznej pracy, którą prawie w całości można byłoby zastąpić jednym dobrze i z głową napisanym programem komputerowym.
Jestem świadkiem Stanu Wojennego oraz upadku komuny i widziałem jak po 1989 roku, pojawiały się przedsiębiorstwa zagraniczne w Polsce, które próbowały wprowadzić swój system zarządzania i niestety nie wyszło im do końca. Systemy w szczególności skandynawskich firm polegające na równych zasadach między pracownikami, otwartości np. między ludźmi na różnych szczeblach odeszły do lamusa, bo się zwyczajnie tu nie sprawdzały, albowiem nie jesteśmy nauczeni pracy grupowej i niestety, ale to głównie wina naszej edukacji, że tacy jesteśmy. Za granicą u Polaka tego tak nie widać, ale przypomnijmy sobie, co ten naród zrobił w komunie, tamtejszą biedę, marazm po 1989 roku, aż do wejścia do UE. Bieda tak piszczała, że w Polsce do rządów Tuska praktycznie była tylko jedna autostrada, ten krótki słynny odcinek od Kulczyka. To również świadczy o tym, że nie potrafimy razem pracować, a pojęcie współpraca jest nam odległe. Rozumiem, że można zapuścić państwo, ale żeby tak, że w tak dużym kraju do końca XX wieku nie było jednej autostrady? W państwie z tak bardzo sprzyjającą naturą i niesamowitym ułożeniem geograficznym!
Wina naszych nauczycieli, którzy zarabiają tyle, na ile zasługują (ogółem), czyli nic i nie ma się czemu dziwić. Skoro jesteśmy wynagradzani i pensja nasza jest jak element pogardy, a nie wynagrodzenia, to pieprzymy swoją pracę, a potem cały kraj jest taki, jak widać. Oszczędzanie na edukacji to niedobry pomysł i niestety nie tylko trapi nasz kraj, ale u nas przerodził się do skrajności, w formę pogardy dla pracownika. Człowiek kończy studia, żeby znacznie mniej zarabiać niż pani do pracy w Lidlu, której wykształcenie nie musi być wyższe.
Do pracy grupowej i współpracy w dzisiejszej polskiej szkole jest religia i koniec, macie wspólnego boga i na tym wystarczy współpracy, bo reszta to kucie pały na oceny we własnym zakresie, takie wyciągam wnioski z tego, co widzę, a raczej tego, co próbuje rząd z kościołem zaserwować społeczeństwu.
Mamy rząd składający się z ludzi, którzy kształcili się w tamtym systemie i proszę mi nie mówić, że religii nie było w szkołach za komuny, iże nie kształtowała ludzi, nam rządzącego premiera, ministra, prezydenta, stąd tak fatalne zarządzanie państwem, a przede wszystkim podległe w imię innych interesów albo szeregowego posła, który ma krew brata na rękach, choćby był czysty jak łza, a nie jest. Religia w komunie była z wielką siłą wchłaniającą młode umysły, z większą pompą i siłą niż wielu z nas zdaje sobie z tego dziś sprawę, bo znajdowała się poza szkołą w przykościelnych salkach katechetycznych i przeciw wyklętemu systemowi komunistycznego PRL, którego nienawidziło praktycznie każde dziecko, więc wszystkie tam chodziły. Ludzie na religii słuchali księdza jak boga, a szczytem dumy było zrobić maturę z mitów i zabobonów oraz chwalić się tym publicznie, a takie były czasy, bo władza była dla nielicznych, czyli prominentów PZPR, a reszta to my i pieniądze, które dawały prestiż chyba jeszcze bardziej niż dziś. Wtedy osoby bogate, to były nieliczne wyjątki. Najczęściej bogaci byli komuniści z firmami zagranicznymi, jacyś drobni ciułacze i wszystko, a reszta na państwowym z pensją o wartości dwudziestu amerykańskich dolarów od cinkciarza, gdyż liczył się tylko czarny rynek. Oficjalny państwowy kurs waluty był zupełnie inny, ale tylko na papierze, bo nikt nie mógł kupić zagranicznej waluty. Nie wiedzieli, co wymyślić, wpadli na pomysł bonów towarowych i miało się taki banknocik zwany bon towarowy, który nominalnie miał wartość na sztywno przypisaną do zachodniej waluty. Amerykanie w komunie byli traktowani, jako straszny wróg, ale tylko do Gomułki, bo potem to już nie było tak oczywiste, nawet sami komuniści nie ukrywali tego, że czują sympatię do Ameryki, choć oficjalnie wróg największy, ale tylko w gazecie albo przed kamerą telewizyjną. Coś jak władza i rekord wybudowanych kościołów w czasach Stanu Wojennego. Po drugiej połowie lat osiemdziesiątych w telewizji nawet czuć było sympatię do Stanów Zjednoczonych, nie tylko filmy, ale cała kultura zachodnia imponowała, a starych zatwardziałych komuchów nie było już wielu, choć trzymali władzę, co też świadczy postępującej chorobie systemu, braku dialogu i współpracy. Hipokryci, bo jak ich inaczej nazwać, bogaci komuniści nie mieli, co robić z pieniędzmi i nie czuli urazy do Ameryki, co dobrze widać na starych filmach, a oprócz tego artykuły pochodzenia polskiego były żenującej jakości lub ich nie było wcale, więc wymyślili w komunistycznym systemie sklepy dla nielicznych. Było tam jedzenie, alkohole, wszystko, a na dodatek w takich cenach, że na zachodzie ten sam towar był droższy. Za dolara amerykańskiego można było kupić litrową butelkę wódki, np. Poloneza albo Żytnią. No zaraz, ale w sklepach Pewex i Baltonach, bo tak tamte sklepy się nazywały, można było kupić jedzenie nie tylko z zachodu, ale również nasze polskie. Była tam wódka i szynka oraz wiele innych rzeczy, które o dziwo nie występowały na rynku rodzimym. Te sklepy to był szczyt pogardy dla robotnika, który mógł się tylko obejść smakiem, stąd też podświadomie była budowana nienawiść do komunistycznego państwa, do braku współpracy i dialogu między ludźmi. Im wolno, a nam nie wolno, coś jak dzisiejsi notable, którzy drugi raz zbudowali komunistyczne państwo w Polsce - tak widzę PiS. Pojęcie komunistyczne, gdyż ich komunizm to słowo o innym znaczeniu, pojęcie, które ma sens wyłącznie między członkami Prawa i Sprawiedliwości oraz ich układu tak jak w przeszłości komuniści, którzy słowo konformizm powinni wydrukować sobie na czole. Nie budujemy Polski z szacunku do robotnika i dialogu, lecz wyłącznie dlatego, że zebrało się kilku kolesi, którym udaje się przekonać naród, choć to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, ponieważ ludzie nie słuchają racjonalnych wywodów, a góralskiej muzyki i tego, kto zatańczy przy skrzypcach, jak to robi śmiesznie prezydent Duda na pokazach telewizyjnych za naszych dziesięć miliardów złotych, lansując się przed wyborami prezydenckimi. Niestety, w ten sposób zostaje kompletnie przeinaczone słowo komunizm, które staje się punktem, elementem pogardy do obywatela, gdyż jak wskazałem, są obywatele różnej wartości, czyli Polska szlachecka, lecz inaczej wyścielona oraz przez innych ludzi. Nie było magnatów, ale za to PZPR. Na komunistów tamtych czasów, czy teraz nam współcześnie rządzących, powinno się mówić pany lub chamy postszlachecko-folwarczne, oczywiście z pogardą, coś, z czym komuna od samego początku walczyła, lecz jak wtedy i dziś widać, że do wojen nie mamy ręki i nic z tego nie wyszło, co najwyżej nauczyli czytania analfabetów sprzed IIWŚ i na tym się skończyło. Tamta droga prowadziła i prowadzi do zapaści, a właściwie do zerwania dialogu społecznego i szacunku do drugiej osoby.
Religia stworzona z programem nauczania przez ludzi, nie przez żadnego boga, która przy salkach katechetycznych kształciła nasze zepsute społeczeństwo, robiła wszystko, ażeby współpracy nie było ze wszystkimi, bo wiązałoby się to również do współpracy z komunistami i tak naród się dzielił, aż system upadł, ale w tym to nie jest istotne, tylko pokazuje drogę do pogardy jakiś innych wartości bez względu na to, czy są dobre, czy złe. Są komunistyczne, a w tamtych latach wszystko takie było znienawidzone, nie patrząc, że skutkiem tego w przyszłości będą podziały społeczne, które doprowadzą do upadku państwa i dla mnie ten upadek właśnie ma miejsce w naszej Rzeczpospolitej.
Ci sami ludzie kształceni na lekcjach religii później, już po zdanej maturze z religii "mądrze" mówią o innych, zrównując ich do rynsztoka, a jedyną porządną osobą jest mówiący o nich, tak jakby każdy inny człowiek był zakałą i niegodnym partnerem do współpracy.
Miałem to szczęście, że nie chodziłem na religię i w swojej głowie zwracałem na to uwagę i dziś mogę się tym w kilku słowach i w jakiś sposób podzielić, żeby zrozumieć, dlaczego Polacy są tacy, a nie inni. Z mojego środowiska, szkoła w Warszawie (podkreślam, żeby ktoś nie napisał, że tak, ale tylko na wioskach i w małych miastach), praktycznie nie było osób, które nie chodziły na religię, a to są potencjalnie osoby niezdolne do współpracy z innym ludźmi, czyli praktycznie wszyscy Polacy, bo tak samo było w całym kraju. Innowierców, osób żydowskiego pochodzenia nie pamiętam ze szkoły, więc wszyscy dzielnie tam chodzili. Pamiętam kolegę, który zachęcał mnie, żeby pójść do kościoła, bo jeszcze tamtego dnia nie był. Zdarzało się, że poszedłem z nim i dziwiłem się, a że go lubiłem, więc czasem bywałem w kościele ze względu na towarzystwo, a nie wiarę. Nie piszę, że kolega był wstrętny, skądże, bardzo go lubiłem, ale nie utrzymuję z nim kontaktu zupełnie, tylko nie o to mi chodzi, chciałem wskazać, jak ów osoba została zindoktrynowana, choć w zamian do kościoła można było pójść w inne o wiele ciekawsze miejsce. Jaki ma to wpływ na współpracę, jak widać katastrofalny, kolega pewnie dalej chodzi do kościoła, ale sam, drogi po prostu musiały się rozejść, przecież nie będę za kimś chodzić do kościoła.
Od tamtego czasu bardzo wiele się zmieniło w naszym kraju, a religia stała się nieobowiązkowym przymusem i dziś młodzież jest zupełnie inna. Szczególnie młodzież w miastach, która zwyczajnie nie jest wierząca i jakie jest zaskakujące, jak ludzie młodzi się różnią i nagle nie pokazują palcem innych, tak jak to dawniej onegdaj miało miejsce. Patrzę na moje licealne towarzystwo, w sensie moich dzieci ich znajomych oraz podejście do życia, które jest tak bardzo oderwane od tego, co ja widziałem, że aż trudno opisać, no może bez przesady, ale na pewno potrzeba byłoby wiele uwagi do tego.
Religia, w tym szkopuł, lecz dlaczego Polacy są tak bardzo wierzący? Kiedyś będąc dzieckiem z koleżankami i kolegami przywoływaliśmy duchy. Ci ludzie naprawdę wierzyli w to, że one są, a zabawa jest czymś zupełnie poważnym. Stałem z boku i patrzyłem, co robią. Wiarę wynieśli z domu od matek i ojców. Wierzą w bajki paranormalne, wierzą w życie po śmierci i kontaktują się ze zmarłymi. Wydaje się to tak idiotyczne i głupie, że aż niemożliwe. Z punktu widzenia osoby niewierzącej zupełnie się gubię, bo jak mogę wierzyć, że mam kontakt z babcią, której na dokładkę nigdy nie wiedziałem i właściwie nie mam zielonego pojęcia o niej, ponieważ umarła długo przed moimi narodzinami? Bajka zupełnie nie do przyjęcia, a katolicy wierzą w cuda paranormalne i ciężko jest im powiedzieć, że to nie ma sensu, bo nie przyjmą takiej prawdy. Dziś księża również urządzają zabawy paranormalne i ściągają z ludzi złe czary. Jak można w to wierzyć? Dla nich wiara w boga to dogmat, to nie życie, a z moich obserwacji widać, że nie jest ich łatwo wyrwać z tego, co najwyżej przestaną się odzywać, bo mają wpojone inne wartości. Liczy się tylko własna osoba, jakby wierzyli w boga, ale tak naprawdę na ziemi oni nim byli, co niestety skazuje ich na życie pozbawione współpracy z innymi ludźmi, a tym bardziej że to wiąże się z pewnymi wyrzeczeniami.
Wystarczy przykładów, więcej nie potrzeba, czas na wnioski.
Nie jakieś spektakularne, po prostu one takie są, że całym naszym narodowym nieszczęściem jest brak współpracy, poszanowania, a oprócz tego brak uśmiechu i empatii, które bardzo pomagają pracować i być z innymi ludźmi.
Spowodowane jest to bardzo kiepską edukacją, która na domiar jest coraz bardziej osłabiana, jakby samo znaczenie nauki nie było, aż tak istotne. To prawda, można stać się bogatym i szanowanym obywatelem bez żadnego wykształcenia, a to według władz naszego kraju powinno wystarczyć, lecz nie biorą pod uwagę tego, że prawdopodobieństwo tego jest wprost proporcjonalne do wykształcenia. Porównując nasz kraj do dalekiego wschodu doskonale widać, co go trawi, co jest z tym narodem, to kościół i wiara przekazywana przez matki, kobiety, które są bardzo źle traktowane. Dostęp do swobodnej aborcji dziś jest pewnym wyznacznikiem cywilizacji. Wiadomo, że w Iranie będzie zakazana i tak się stoczyliśmy, że oprócz braku współpracy istnieją permanentne braki empatii w narodzie do innych istot. Nie tylko kobiet, ale ogólnie ludzi, małych dużych i natury, zwierząt, a nawet drzew. Jak cięli Puszczę Białowieską, czułem się tak, jak by ktoś wycinał moje ciało. Mimo że protestowaliśmy, robiliśmy wszystko, aby nie ciąć, wskazywaliśmy, jak wskazujemy, że obszar jest wyjątkowy w skali Europy, czy nawet świata, lecz nic, piły zaczęły pracować jeszcze głośniej. W normalnym kraju ktoś posłuchałby ekologów, ale nie tu, bo to też brak współpracy, tu akurat brak dialogu społecznego, a tak naprawdę pieniądze, jakie im się udało zarobić na ściętym drzewie bez znaczenia, jaką wyrządza się krzywdę ludziom i przyrodzie. To nie jest wątek ekologiczny, to są fakty braku szacunku i pogardy, bo moje, moje ważniejsze, ja jestem bogiem, bo tak ksiądz mnie nauczył i wszystko wytnę, bo mam z tego pieniądze, jakby wartość złota była większa od życia, a przecież to nie jest prawda, bo za złoto nie da się kupić drugiego życia.
Wniosek?
Jesteśmy pazerni. Pazerność spowodowała, że PiS jest u władzy, to 500+ było ważniejsze niż przyszłość i Polska.
O Polsce piszę trochę w czasie przeszłym, lecz, achy, ichy, lecz już jest, jakby jej nie było, a bynajmniej zapanowała w tym kraju dyktatura pod każdym względem, że bez powodu nie można wyjść na ulicę, co jest zrozumiałe, lecz dlaczego dopiero, co nie wolno było wejść do lasu, jak by las zarażał, czy co? Nie to są po prostu granice możliwości intelektualne naszego rządu, oni nic innego nie potrafią poza podnoszeniem i wprowadzaniem podatków, poza przykręcaniem śruby i ograniczaniem praw obywateli.
Ludzi są tu tak pazerni, że gówno spod siebie zeżarliby, co nie pozwala im zainwestować w edukację. Nie tylko Polacy są tak pazerni, nie tylko tu jest piekło wolnej myśli, bo co dzieje się w Trzecim Świecie, w Ameryce Południowej. Tak samo jest, jak w Syrii, co prawda tam wojna, u nas też będzie, w końcu nasza pazerność i brak współpracy z innym ludźmi do tego doprowadzi. Będzie tu jak w Wenezueli albo Iranie, biednie z gwałtem, a nie współpracą.
Wniosek ostateczny to brak współpracy między ludźmi, a potem empatia, edukacja i kościół, matki, które posyłają córki i synów do kościoła, po prostu katolicyzm, bo obecnie robimy wszystko, żeby nie być bogatym i liczącym się państwem na świecie.
Wiele nie trzeba, żeby zmienić kraj, wystarczy zamknąć kościołowi drogę do państwowego skarbca i pieniądze te przekazać na szkolnictwo oraz poniesienie poziomu edukacji.
Zastanawiając się, dlaczego ma poparcie społeczne, dochodzę do różnych wniosków, ale tu nie ma nic nadzwyczajnego, żadnych mechanizmów, bo to jest proste, jak cepa rozkazy, to po prostu my Polacy, a niby tacy sami ludzie jak na całym świecie. Nurtuje mnie powód, dla którego nasz kraj stacza się w otchłań, upadek, zdemoralizowanie i w konsekwencji biedę.
Jesteśmy narodem, który wiele przeszedł, a chwile w historii zawiały straszną grozą i niebezpieczeństwem oraz uświadomiło tym, że ktoś inny nas może wyeliminować z zabawy w życie na Ziemi. Zabory i późniejsza IIWŚ, która powinna skończyć wraz z naszą tradycyjną polskością jako taką, ale nic takiego się nie stało, o ile tym czymś nie był poprzedni komunistyczny system, ale upadł i już niewiele po nim zostało. Niewiele w każdej dziedzinie, poza tym, że zdarzają się jednostki wybitne, choć rzadziej niż u naszych zachodnich przyjaciół. Pan Waldemar pod koniec epoki był dosłownie notorycznym mistrzem świata, ale to nie znaczy, że odnosiliśmy jakieś nadzwyczajne sukcesy w sporcie, po prostu przypadek, że przez wiele lat z rzędu wygrywał wszystkie wyścigi, był bez wątpienia najlepszy, ale równie dobrze nie musiało go być wcale. Pan Waldemar odnosił ogromne sukcesy mimo fatalnych wypadków i czasu spędzonego na leczeniu złamań, które po wyleczeniu nie zatrzymały go przed następnym wyścigiem. Niewątpliwe Pan Waldemar Marszałek był mistrzem świata, ale to nie znaczy, że w innych dziedzinach sobie radziliśmy, o czym świadczą raczej rzadkie medale zdobywane na olimpiadach, igrzyskach olimpijskich na świecie.
W owym czasie stworzony został system socjalistyczny, choć wypaczony, jak niesocjalistyczny, choć taki właśnie, bardzo zdemoralizowany bez liczenia się z jednostką i jej zdaniem, jakby elementem, częścią w parku maszynowym, która nie miała żadnej wartości, bo liczył się ogół. Wertuję przeszłość, szukam w pamięci śladów, ale wciąż widzę to samo, szary skostniały system komunistyczny, którego pamięć próbuję przywołać, choćby z tego powodu, żeby uświadomić sobie, co może dziać się w Polsce. Nie za rok, czy w odległej przyszłości, ale teraz, za miesiąc, za pół roku. Koronawirus wymusza w ludziach pewne refleksje i one właśnie u mnie takie są. Nie mam wątpliwości, choć mam, wiele nie pamiętam, ale to nie jest ważne, istotne jest, żeby ogarnąć jakim systemem była komuna i w jak ciężkich warunkach my jako obywatele PRL zostaliśmy zmuszeni do życia. Nie zbiorę wszystkich myśli, bo jest ich zbyt wiele albo nie będą dla kogoś innego zrozumiałe, choć może nie mam racji, co czasem się zdarza, każdy może błądzić.
Kim jesteśmy, czy zacofanym i biednym grajdołkiem, który właśnie obrał kierunek pańszczyźniano-szalcheckiej nonszalancji, a ja mam pytanie do siebie i całego świata, który wciąż nie odpowiada na pytanie, dlaczego Polacy tacy są i czemu dążą do destrukcji i zniszczenia domu?
Element wydawałoby się, którego w całym tekście nie odkryję, warstwa niewidoczna, choć znajdę odpowiedź i opowiem o niej teraz, to jest tradycja, przekazywana z pokolenia na pokolenie, coś jak nasz słynny filmowy słomiany miś, bo z niej mamy tylko kłopoty. Tradycja polegająca na przekazywaniu wiary z jednego pokolenia na drugie. Nie tylko religijności, ale również naszej psychiki, która uniemożliwia nam współpracę między ludźmi i o tym będzie szerzej.
Temat ciekawy i mam z nim swoje przemyślenia.
Dlaczego Polacy tacy są, a szczególnie, gdy przynosi im satysfakcję czyjeś nieszczęście. Patrzenie z pogardą na bezdomnego, choć o nim nikt i nic nie wie, a takie postawy wśród naszych elit to nie wyjątek, a reguła i przygotowanie do tego, co mi się w głowie wykluło.
Odpowiedź nie jest prosta i łatwa do wytłumaczenia, ale to religijna łatwowierność, która poprzez poddaństwo doprowadza do tego, że cienko przędziemy, historię mamy chaotyczną i opierzoną tragediami narodowymi. Chłop pańszczyźniany bardziej liczy się z tym, że żyje teraz tu, a nie z tym, iże jego życie nie ma sensu. Religia blokuje potrzebę poznawczą i nie próbuje znaleźć sensu albo wszystko postawił na pozycji straconej, bo przecież i tak umrze, ale się oszukuje życiem pośmiertnym i sedno tego kłamstwa przesłania mu całe życie, bo silnie i mocno wierzy, że tak nie będzie. Często nie jest zbyt inteligentny w sensie pozytywnym, bo tak naprawdę jako człowiek nie ustępuje drugiemu człowiekowi, nie różni się specjalnie od ludzi innej rasy, ale dostał kiepską edukację i w drodze porażek życiowych, jakby wyrzuca siebie do śmietnika i wzbudza się w nim samym bardzo dużo złości (włącznie ze środowiskami inteligenckimi), ale wciąż nurtuje mnie dlaczego, bo przecież nie różnimy się niczym od Niemca, a Polak wychowany od urodzenia w Niemczech jest normalnym człowiekiem, który odnosi sukcesy, więc o co chodzi? Skąd te wszystkie porażki, skąd splugawiona historia i ostatni upadek państwa, jaki właśnie PiS nam funduje.
Zakładam, że ludzie ogółem na Ziemi niczym się nie różnią, to systemy, w których się wychowali, powodują iż są różni, choć tacy sami, stąd też przywołanie Polaka urodzonego w Niemczech. Odpadają dywagacje na temat możliwości ludzkiej inteligencji, bo wszyscy (ogółem) mają takie same warunki na start i możliwości, więc wychodzi na to, że problem tkwi w wychowywaniu dzieci i edukacji. Dlaczego tak uważam, postaram się zaraz udowodnić, bo w tym głównie lub najbardziej istotny jest aspekt historyczny, stąd moje wnioski, lecz bez patrzenia bardzo daleko w przeszłość i raczej bez ciężaru sprzed IIWŚ, a jest o czym, choćby o naszym straconym Kazimierzu Łyszczyńskim, którego zabójstwo z rąk kościoła na tle religijnym miało cel ograbić drugiego człowieka, lecz nie za ateizm, a za to, że mógł coś stracić, choć pozornie właśnie za to.
Zastanawianie się o edukacji w Polsce nie napawa optymizmem, bo tu to nie jest temat, jako sprawy najważniejszej i szczególnej wagi. Problem jest wielki, ponieważ w polskiej szkole od początku nie uczy się dzieci pracy grupowej i współpracy. Bez wchodzenia w szczegóły, jaka jest szkoła, zaznaczam współpracę, jako element, który tam nie występuje, bądź jest bardzo ograniczony. Zajęcia grupowe ograniczone do lekcji wychowania fizycznego to za mało, a ostatnia pandemia objawiła miałkość szkoły, która w czasach krytycznych nie daje sobie rady wypracować systemów nadających się do nauki dla dzieci i młodzieży. Szkoły robią coś na własną rękę, ale to ani jest przemyślane i dobre, bo brakuje im przemyślanej drogi, ponieważ do pandemii koronawirusa nikt w naszym kraju nie odważył się na wprowadzenie do zajęć komputerów. Niby nie było to niepotrzebne, ale to tak jak z podręcznikami, których nie trzeba kupować, mogłyby być online, lecz w Polsce jest jak jest, bo powinny być nie tylko opublikowane i dostępne podręczniki, ale również cały materiał w formie elektronicznej z możliwością pracy w sieci dla każdego, a nie na papierowym bibelocie. Nie twierdzę, że pisanie piórem nie jest ważne, ale na dobrą sprawę jest bez znaczenia, czym lub na czym człowiek pisze, co nie dociera do naszych beneficjentów polityki, czyli PiS. Zrobili huczną reformę edukacji, a właściwie nic nie zrobili poza likwidacją i w ten sposób szkodząc uczniom w szkołach. Likwidacja gimnazjum nie była dobrym pomysłem, a reforma edukacji miała na celu upokorzenie ludzi i obniżenie poziomu nauczania oraz przemycenie do programu treści religijnych, co też jest elementem takim, ponieważ szkoła nie bierze pod uwagę, iż są dzieci z domów niereligijnych i opowiadanie bajek oraz branie jednej religii, jako dogmat prawdy nie stoi w zgodzie z rozumem ludzkim, gdyż jego celem jest zadanie ciosu ateistom i innowiercom. Do dziś nikt nie wpadł na to, że cały materiał szkolny jest on-line, co świadczy o zacofaniu i tym, co robią w ministerstwach, czyli nic, jak obsługa długu zagranicznego. Niby nic, ale sztab niepotrzebnych ludzi jest i czerpie zyski z tego, że niepotrzebnie, choć zgodnie z prawem i ktoś musi to robić. Dlaczego do dziś nikt nie wpadł na to, żeby można było uczyć przy użyciu nowoczesnych metod i sprzętu, bo to wymagałoby wiedzy oraz współpracy szerszej grupy osób, a nie prostych dyrektyw przynieś i podaj z ministerstwa edukacji. W Polsce szkoła podstawowa to jakiś anachronizm i błędy wychowawcze. Czym skórka nasiąknie za młodu, tym na starość trąci stąd szkoła podstawowa dla najmłodszych, jest równie ważna, co każda następna, gdyż potem już jest za późno, żeby ludzi uczyć pracy grupowej. Praca grupowa to współpraca, a tej nie da się prowadzić efektownie bez przyjaznych relacji, coś jak przeciwieństwo ministerstw w Polsce, gdzie do powiedzenia ma tylko minister, który zazwyczaj nie liczy się z potrzebami społecznymi i finansowymi, bez wdawania się w szczegóły, bo można byłoby z naszych ministerstw stworzyć obraz tego, czego nie powinno widzieć dobrze zarządzane państwo. Ministerstwa są zbudowane z upośledzonych komunikacyjnie komórek, które między sobą współpracują wyłącznie na poziomie picia wspólnej kawy i papieroska, żeby zaraz wrócić do biurokratycznej pracy, którą prawie w całości można byłoby zastąpić jednym dobrze i z głową napisanym programem komputerowym.
Jestem świadkiem Stanu Wojennego oraz upadku komuny i widziałem jak po 1989 roku, pojawiały się przedsiębiorstwa zagraniczne w Polsce, które próbowały wprowadzić swój system zarządzania i niestety nie wyszło im do końca. Systemy w szczególności skandynawskich firm polegające na równych zasadach między pracownikami, otwartości np. między ludźmi na różnych szczeblach odeszły do lamusa, bo się zwyczajnie tu nie sprawdzały, albowiem nie jesteśmy nauczeni pracy grupowej i niestety, ale to głównie wina naszej edukacji, że tacy jesteśmy. Za granicą u Polaka tego tak nie widać, ale przypomnijmy sobie, co ten naród zrobił w komunie, tamtejszą biedę, marazm po 1989 roku, aż do wejścia do UE. Bieda tak piszczała, że w Polsce do rządów Tuska praktycznie była tylko jedna autostrada, ten krótki słynny odcinek od Kulczyka. To również świadczy o tym, że nie potrafimy razem pracować, a pojęcie współpraca jest nam odległe. Rozumiem, że można zapuścić państwo, ale żeby tak, że w tak dużym kraju do końca XX wieku nie było jednej autostrady? W państwie z tak bardzo sprzyjającą naturą i niesamowitym ułożeniem geograficznym!
Wina naszych nauczycieli, którzy zarabiają tyle, na ile zasługują (ogółem), czyli nic i nie ma się czemu dziwić. Skoro jesteśmy wynagradzani i pensja nasza jest jak element pogardy, a nie wynagrodzenia, to pieprzymy swoją pracę, a potem cały kraj jest taki, jak widać. Oszczędzanie na edukacji to niedobry pomysł i niestety nie tylko trapi nasz kraj, ale u nas przerodził się do skrajności, w formę pogardy dla pracownika. Człowiek kończy studia, żeby znacznie mniej zarabiać niż pani do pracy w Lidlu, której wykształcenie nie musi być wyższe.
Do pracy grupowej i współpracy w dzisiejszej polskiej szkole jest religia i koniec, macie wspólnego boga i na tym wystarczy współpracy, bo reszta to kucie pały na oceny we własnym zakresie, takie wyciągam wnioski z tego, co widzę, a raczej tego, co próbuje rząd z kościołem zaserwować społeczeństwu.
Mamy rząd składający się z ludzi, którzy kształcili się w tamtym systemie i proszę mi nie mówić, że religii nie było w szkołach za komuny, iże nie kształtowała ludzi, nam rządzącego premiera, ministra, prezydenta, stąd tak fatalne zarządzanie państwem, a przede wszystkim podległe w imię innych interesów albo szeregowego posła, który ma krew brata na rękach, choćby był czysty jak łza, a nie jest. Religia w komunie była z wielką siłą wchłaniającą młode umysły, z większą pompą i siłą niż wielu z nas zdaje sobie z tego dziś sprawę, bo znajdowała się poza szkołą w przykościelnych salkach katechetycznych i przeciw wyklętemu systemowi komunistycznego PRL, którego nienawidziło praktycznie każde dziecko, więc wszystkie tam chodziły. Ludzie na religii słuchali księdza jak boga, a szczytem dumy było zrobić maturę z mitów i zabobonów oraz chwalić się tym publicznie, a takie były czasy, bo władza była dla nielicznych, czyli prominentów PZPR, a reszta to my i pieniądze, które dawały prestiż chyba jeszcze bardziej niż dziś. Wtedy osoby bogate, to były nieliczne wyjątki. Najczęściej bogaci byli komuniści z firmami zagranicznymi, jacyś drobni ciułacze i wszystko, a reszta na państwowym z pensją o wartości dwudziestu amerykańskich dolarów od cinkciarza, gdyż liczył się tylko czarny rynek. Oficjalny państwowy kurs waluty był zupełnie inny, ale tylko na papierze, bo nikt nie mógł kupić zagranicznej waluty. Nie wiedzieli, co wymyślić, wpadli na pomysł bonów towarowych i miało się taki banknocik zwany bon towarowy, który nominalnie miał wartość na sztywno przypisaną do zachodniej waluty. Amerykanie w komunie byli traktowani, jako straszny wróg, ale tylko do Gomułki, bo potem to już nie było tak oczywiste, nawet sami komuniści nie ukrywali tego, że czują sympatię do Ameryki, choć oficjalnie wróg największy, ale tylko w gazecie albo przed kamerą telewizyjną. Coś jak władza i rekord wybudowanych kościołów w czasach Stanu Wojennego. Po drugiej połowie lat osiemdziesiątych w telewizji nawet czuć było sympatię do Stanów Zjednoczonych, nie tylko filmy, ale cała kultura zachodnia imponowała, a starych zatwardziałych komuchów nie było już wielu, choć trzymali władzę, co też świadczy postępującej chorobie systemu, braku dialogu i współpracy. Hipokryci, bo jak ich inaczej nazwać, bogaci komuniści nie mieli, co robić z pieniędzmi i nie czuli urazy do Ameryki, co dobrze widać na starych filmach, a oprócz tego artykuły pochodzenia polskiego były żenującej jakości lub ich nie było wcale, więc wymyślili w komunistycznym systemie sklepy dla nielicznych. Było tam jedzenie, alkohole, wszystko, a na dodatek w takich cenach, że na zachodzie ten sam towar był droższy. Za dolara amerykańskiego można było kupić litrową butelkę wódki, np. Poloneza albo Żytnią. No zaraz, ale w sklepach Pewex i Baltonach, bo tak tamte sklepy się nazywały, można było kupić jedzenie nie tylko z zachodu, ale również nasze polskie. Była tam wódka i szynka oraz wiele innych rzeczy, które o dziwo nie występowały na rynku rodzimym. Te sklepy to był szczyt pogardy dla robotnika, który mógł się tylko obejść smakiem, stąd też podświadomie była budowana nienawiść do komunistycznego państwa, do braku współpracy i dialogu między ludźmi. Im wolno, a nam nie wolno, coś jak dzisiejsi notable, którzy drugi raz zbudowali komunistyczne państwo w Polsce - tak widzę PiS. Pojęcie komunistyczne, gdyż ich komunizm to słowo o innym znaczeniu, pojęcie, które ma sens wyłącznie między członkami Prawa i Sprawiedliwości oraz ich układu tak jak w przeszłości komuniści, którzy słowo konformizm powinni wydrukować sobie na czole. Nie budujemy Polski z szacunku do robotnika i dialogu, lecz wyłącznie dlatego, że zebrało się kilku kolesi, którym udaje się przekonać naród, choć to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, ponieważ ludzie nie słuchają racjonalnych wywodów, a góralskiej muzyki i tego, kto zatańczy przy skrzypcach, jak to robi śmiesznie prezydent Duda na pokazach telewizyjnych za naszych dziesięć miliardów złotych, lansując się przed wyborami prezydenckimi. Niestety, w ten sposób zostaje kompletnie przeinaczone słowo komunizm, które staje się punktem, elementem pogardy do obywatela, gdyż jak wskazałem, są obywatele różnej wartości, czyli Polska szlachecka, lecz inaczej wyścielona oraz przez innych ludzi. Nie było magnatów, ale za to PZPR. Na komunistów tamtych czasów, czy teraz nam współcześnie rządzących, powinno się mówić pany lub chamy postszlachecko-folwarczne, oczywiście z pogardą, coś, z czym komuna od samego początku walczyła, lecz jak wtedy i dziś widać, że do wojen nie mamy ręki i nic z tego nie wyszło, co najwyżej nauczyli czytania analfabetów sprzed IIWŚ i na tym się skończyło. Tamta droga prowadziła i prowadzi do zapaści, a właściwie do zerwania dialogu społecznego i szacunku do drugiej osoby.
Religia stworzona z programem nauczania przez ludzi, nie przez żadnego boga, która przy salkach katechetycznych kształciła nasze zepsute społeczeństwo, robiła wszystko, ażeby współpracy nie było ze wszystkimi, bo wiązałoby się to również do współpracy z komunistami i tak naród się dzielił, aż system upadł, ale w tym to nie jest istotne, tylko pokazuje drogę do pogardy jakiś innych wartości bez względu na to, czy są dobre, czy złe. Są komunistyczne, a w tamtych latach wszystko takie było znienawidzone, nie patrząc, że skutkiem tego w przyszłości będą podziały społeczne, które doprowadzą do upadku państwa i dla mnie ten upadek właśnie ma miejsce w naszej Rzeczpospolitej.
Ci sami ludzie kształceni na lekcjach religii później, już po zdanej maturze z religii "mądrze" mówią o innych, zrównując ich do rynsztoka, a jedyną porządną osobą jest mówiący o nich, tak jakby każdy inny człowiek był zakałą i niegodnym partnerem do współpracy.
Miałem to szczęście, że nie chodziłem na religię i w swojej głowie zwracałem na to uwagę i dziś mogę się tym w kilku słowach i w jakiś sposób podzielić, żeby zrozumieć, dlaczego Polacy są tacy, a nie inni. Z mojego środowiska, szkoła w Warszawie (podkreślam, żeby ktoś nie napisał, że tak, ale tylko na wioskach i w małych miastach), praktycznie nie było osób, które nie chodziły na religię, a to są potencjalnie osoby niezdolne do współpracy z innym ludźmi, czyli praktycznie wszyscy Polacy, bo tak samo było w całym kraju. Innowierców, osób żydowskiego pochodzenia nie pamiętam ze szkoły, więc wszyscy dzielnie tam chodzili. Pamiętam kolegę, który zachęcał mnie, żeby pójść do kościoła, bo jeszcze tamtego dnia nie był. Zdarzało się, że poszedłem z nim i dziwiłem się, a że go lubiłem, więc czasem bywałem w kościele ze względu na towarzystwo, a nie wiarę. Nie piszę, że kolega był wstrętny, skądże, bardzo go lubiłem, ale nie utrzymuję z nim kontaktu zupełnie, tylko nie o to mi chodzi, chciałem wskazać, jak ów osoba została zindoktrynowana, choć w zamian do kościoła można było pójść w inne o wiele ciekawsze miejsce. Jaki ma to wpływ na współpracę, jak widać katastrofalny, kolega pewnie dalej chodzi do kościoła, ale sam, drogi po prostu musiały się rozejść, przecież nie będę za kimś chodzić do kościoła.
Od tamtego czasu bardzo wiele się zmieniło w naszym kraju, a religia stała się nieobowiązkowym przymusem i dziś młodzież jest zupełnie inna. Szczególnie młodzież w miastach, która zwyczajnie nie jest wierząca i jakie jest zaskakujące, jak ludzie młodzi się różnią i nagle nie pokazują palcem innych, tak jak to dawniej onegdaj miało miejsce. Patrzę na moje licealne towarzystwo, w sensie moich dzieci ich znajomych oraz podejście do życia, które jest tak bardzo oderwane od tego, co ja widziałem, że aż trudno opisać, no może bez przesady, ale na pewno potrzeba byłoby wiele uwagi do tego.
Religia, w tym szkopuł, lecz dlaczego Polacy są tak bardzo wierzący? Kiedyś będąc dzieckiem z koleżankami i kolegami przywoływaliśmy duchy. Ci ludzie naprawdę wierzyli w to, że one są, a zabawa jest czymś zupełnie poważnym. Stałem z boku i patrzyłem, co robią. Wiarę wynieśli z domu od matek i ojców. Wierzą w bajki paranormalne, wierzą w życie po śmierci i kontaktują się ze zmarłymi. Wydaje się to tak idiotyczne i głupie, że aż niemożliwe. Z punktu widzenia osoby niewierzącej zupełnie się gubię, bo jak mogę wierzyć, że mam kontakt z babcią, której na dokładkę nigdy nie wiedziałem i właściwie nie mam zielonego pojęcia o niej, ponieważ umarła długo przed moimi narodzinami? Bajka zupełnie nie do przyjęcia, a katolicy wierzą w cuda paranormalne i ciężko jest im powiedzieć, że to nie ma sensu, bo nie przyjmą takiej prawdy. Dziś księża również urządzają zabawy paranormalne i ściągają z ludzi złe czary. Jak można w to wierzyć? Dla nich wiara w boga to dogmat, to nie życie, a z moich obserwacji widać, że nie jest ich łatwo wyrwać z tego, co najwyżej przestaną się odzywać, bo mają wpojone inne wartości. Liczy się tylko własna osoba, jakby wierzyli w boga, ale tak naprawdę na ziemi oni nim byli, co niestety skazuje ich na życie pozbawione współpracy z innymi ludźmi, a tym bardziej że to wiąże się z pewnymi wyrzeczeniami.
Wystarczy przykładów, więcej nie potrzeba, czas na wnioski.
Nie jakieś spektakularne, po prostu one takie są, że całym naszym narodowym nieszczęściem jest brak współpracy, poszanowania, a oprócz tego brak uśmiechu i empatii, które bardzo pomagają pracować i być z innymi ludźmi.
Spowodowane jest to bardzo kiepską edukacją, która na domiar jest coraz bardziej osłabiana, jakby samo znaczenie nauki nie było, aż tak istotne. To prawda, można stać się bogatym i szanowanym obywatelem bez żadnego wykształcenia, a to według władz naszego kraju powinno wystarczyć, lecz nie biorą pod uwagę tego, że prawdopodobieństwo tego jest wprost proporcjonalne do wykształcenia. Porównując nasz kraj do dalekiego wschodu doskonale widać, co go trawi, co jest z tym narodem, to kościół i wiara przekazywana przez matki, kobiety, które są bardzo źle traktowane. Dostęp do swobodnej aborcji dziś jest pewnym wyznacznikiem cywilizacji. Wiadomo, że w Iranie będzie zakazana i tak się stoczyliśmy, że oprócz braku współpracy istnieją permanentne braki empatii w narodzie do innych istot. Nie tylko kobiet, ale ogólnie ludzi, małych dużych i natury, zwierząt, a nawet drzew. Jak cięli Puszczę Białowieską, czułem się tak, jak by ktoś wycinał moje ciało. Mimo że protestowaliśmy, robiliśmy wszystko, aby nie ciąć, wskazywaliśmy, jak wskazujemy, że obszar jest wyjątkowy w skali Europy, czy nawet świata, lecz nic, piły zaczęły pracować jeszcze głośniej. W normalnym kraju ktoś posłuchałby ekologów, ale nie tu, bo to też brak współpracy, tu akurat brak dialogu społecznego, a tak naprawdę pieniądze, jakie im się udało zarobić na ściętym drzewie bez znaczenia, jaką wyrządza się krzywdę ludziom i przyrodzie. To nie jest wątek ekologiczny, to są fakty braku szacunku i pogardy, bo moje, moje ważniejsze, ja jestem bogiem, bo tak ksiądz mnie nauczył i wszystko wytnę, bo mam z tego pieniądze, jakby wartość złota była większa od życia, a przecież to nie jest prawda, bo za złoto nie da się kupić drugiego życia.
Wniosek?
Jesteśmy pazerni. Pazerność spowodowała, że PiS jest u władzy, to 500+ było ważniejsze niż przyszłość i Polska.
O Polsce piszę trochę w czasie przeszłym, lecz, achy, ichy, lecz już jest, jakby jej nie było, a bynajmniej zapanowała w tym kraju dyktatura pod każdym względem, że bez powodu nie można wyjść na ulicę, co jest zrozumiałe, lecz dlaczego dopiero, co nie wolno było wejść do lasu, jak by las zarażał, czy co? Nie to są po prostu granice możliwości intelektualne naszego rządu, oni nic innego nie potrafią poza podnoszeniem i wprowadzaniem podatków, poza przykręcaniem śruby i ograniczaniem praw obywateli.
Ludzi są tu tak pazerni, że gówno spod siebie zeżarliby, co nie pozwala im zainwestować w edukację. Nie tylko Polacy są tak pazerni, nie tylko tu jest piekło wolnej myśli, bo co dzieje się w Trzecim Świecie, w Ameryce Południowej. Tak samo jest, jak w Syrii, co prawda tam wojna, u nas też będzie, w końcu nasza pazerność i brak współpracy z innym ludźmi do tego doprowadzi. Będzie tu jak w Wenezueli albo Iranie, biednie z gwałtem, a nie współpracą.
Wniosek ostateczny to brak współpracy między ludźmi, a potem empatia, edukacja i kościół, matki, które posyłają córki i synów do kościoła, po prostu katolicyzm, bo obecnie robimy wszystko, żeby nie być bogatym i liczącym się państwem na świecie.
Wiele nie trzeba, żeby zmienić kraj, wystarczy zamknąć kościołowi drogę do państwowego skarbca i pieniądze te przekazać na szkolnictwo oraz poniesienie poziomu edukacji.
Komentarze
Prześlij komentarz