Słomiany język
Nie używam wulgaryzmów i nie pluję na ulicy.
Uważam, że nie wypada, nie przystoi i nie po to człowiek ma język, żeby go kalać. Lepiej czytać książki i nauczyć się stosować słownictwo tak, żeby wulgaryzmy bądź wyrażenia ordynarne przy nim były miałkie i nudne, a do tego prostackie. To już niestety wymaga oczytania i wiedzy erudyty, ale chociaż satysfakcja taka, że łatwo w każdym tłumie poznać prostaka, choć może mieć nawet pięć fakultetów i dziesięć dżambodżetów.
Nic nie zmieni chłopa, który wyszedł z mentalnej wsi zabitej dechami, choć nawet wychował się na Śródmieściu w Warszawie, jeżeli chamskich obyczajów nie zmieni, takiemu zawsze musi trochę słomy wystawać. Toż nie tylko o język chodzi, ale też o styl bycia, ubierania, wehikułów motoryzacji, czy nawet domostwa. Na pokaz pójdzie nawet do kościoła, ale na pokaz, bo pewnie też nigdy prawdy nie mówi, a w myśl jego zasady musi być wszystko wokół zmieszane z obscenicznym słownictwem, Widać kto kim jest, kiedy facjata wymawia słomiane słowa, warto mieć na uwadze, iż to tylko popisywacz z chamskim polotem.
Co innego język pisany, ale tu też lepiej unikać wulgaryzmów, bo na co mi one, kiedy do niczego nie są, no może czasem jakaś inwektywa na doktora jakiego, jasny gwint wie którego, a ostatnio jakiś lewicowy polityk niezbyt inteligenty pozujący na erudytę wszedł mi za pazury i nie przyszło do mojego kołtuńskiego łba, żeby się poniżyć słownictwem niegodnym mojego ja, a z rodu ze mnie hrabia, szlachcic czystej krwi żyd, koń arabski i niemiecki wirus tęczowy w jednym, więc niewypada. Raczej nie używam słownych idioto-wulgaryzmów, bo co się będę zniżał, kiedy mam inne i wyrafinowane słowa w zasięgu szarej mózgownicy, także wyrażenia ordynarne są zwyczajnie niesmaczne.
Jak już wcześniej wspomniałem o słomianym języku, pragnę zauważyć, iż wulgaryzmy to też chamstwo, a być nim dla mnie, to obraza wielka, jakbym niewieście fatalnego psikusa sprawił i w fekaliach się bawił. Ścieki są słowem wyjątkowym, aczkolwiek powszechnym i nie wulgarnym, po prostu znów gdzieś wybiło, a że jest go tak dużo, nie przez jedną rurę płynie, to już człowiek nim przesiąka i używa, ale to nie ładnie, bo przez takie szambo z chamiała się jakaś wewnątrz-mózgowa kończyna i potem ciężko domywać, a spirytusu szkoda, lepiej wypić, co by głowa pusta nie była, a rura to też bardzo obraźliwy wyraz ze słownictwa nizin społecznych, choć tylko przelotowa i jeszcze nienagwintowana. W stosowaniu inwektyw mógłbym być mistrzem świata, profesorem nadzwyczaj komicznym, lecz mi się nie chce i rur wolę nie układać wcale. Najgorzej, kiedy w głowie alkoholi różnych tysiąc i pisać już nie można, palce się nie trafiają w klawisze, a potem jest wewnętrzna niezgoda i trzeba przestać, więc zostaje już tylko język mówiony. Mój ważki, wartki, gotowy i zwarty, ciągle na miejscu i nie rozprawia nic strasznego, choć jak moje ulubione słowo może się "spie...ć", kiedy alkohol płynie już wszystkimi rurami. Wulgaryzm z cudzysłowu jest jak śmieszny kabaret, najśmieszniejszy wyraz we wszechświecie, niestety używany rzadko na specjalne okazje, lecz kiedy spie...ny jest nim język, a tym co drugi wyraz to już dobrze o kimś nie świadczy, po prostu rurami płynie język słomiany.
Tłumaczenie, że większość używa prostackiego języka, nic nie tłumaczy, więc przekleństw nie używam, równie dobrze mógłbym być chamem, co na jedno wychodzi. Chamstwo nie jest z krwi, jest z tego, kim jesteśmy i jak budujemy własną osobowość, a jakby tak spojrzeć na calusieńki świat, to zapewniam, że zasad savoir-vivre zna niewiele osób, co nie znaczy, że my też mamy tych zasad nie znać.
Uważam, że nie wypada, nie przystoi i nie po to człowiek ma język, żeby go kalać. Lepiej czytać książki i nauczyć się stosować słownictwo tak, żeby wulgaryzmy bądź wyrażenia ordynarne przy nim były miałkie i nudne, a do tego prostackie. To już niestety wymaga oczytania i wiedzy erudyty, ale chociaż satysfakcja taka, że łatwo w każdym tłumie poznać prostaka, choć może mieć nawet pięć fakultetów i dziesięć dżambodżetów.
Nic nie zmieni chłopa, który wyszedł z mentalnej wsi zabitej dechami, choć nawet wychował się na Śródmieściu w Warszawie, jeżeli chamskich obyczajów nie zmieni, takiemu zawsze musi trochę słomy wystawać. Toż nie tylko o język chodzi, ale też o styl bycia, ubierania, wehikułów motoryzacji, czy nawet domostwa. Na pokaz pójdzie nawet do kościoła, ale na pokaz, bo pewnie też nigdy prawdy nie mówi, a w myśl jego zasady musi być wszystko wokół zmieszane z obscenicznym słownictwem, Widać kto kim jest, kiedy facjata wymawia słomiane słowa, warto mieć na uwadze, iż to tylko popisywacz z chamskim polotem.
Co innego język pisany, ale tu też lepiej unikać wulgaryzmów, bo na co mi one, kiedy do niczego nie są, no może czasem jakaś inwektywa na doktora jakiego, jasny gwint wie którego, a ostatnio jakiś lewicowy polityk niezbyt inteligenty pozujący na erudytę wszedł mi za pazury i nie przyszło do mojego kołtuńskiego łba, żeby się poniżyć słownictwem niegodnym mojego ja, a z rodu ze mnie hrabia, szlachcic czystej krwi żyd, koń arabski i niemiecki wirus tęczowy w jednym, więc niewypada. Raczej nie używam słownych idioto-wulgaryzmów, bo co się będę zniżał, kiedy mam inne i wyrafinowane słowa w zasięgu szarej mózgownicy, także wyrażenia ordynarne są zwyczajnie niesmaczne.
Jak już wcześniej wspomniałem o słomianym języku, pragnę zauważyć, iż wulgaryzmy to też chamstwo, a być nim dla mnie, to obraza wielka, jakbym niewieście fatalnego psikusa sprawił i w fekaliach się bawił. Ścieki są słowem wyjątkowym, aczkolwiek powszechnym i nie wulgarnym, po prostu znów gdzieś wybiło, a że jest go tak dużo, nie przez jedną rurę płynie, to już człowiek nim przesiąka i używa, ale to nie ładnie, bo przez takie szambo z chamiała się jakaś wewnątrz-mózgowa kończyna i potem ciężko domywać, a spirytusu szkoda, lepiej wypić, co by głowa pusta nie była, a rura to też bardzo obraźliwy wyraz ze słownictwa nizin społecznych, choć tylko przelotowa i jeszcze nienagwintowana. W stosowaniu inwektyw mógłbym być mistrzem świata, profesorem nadzwyczaj komicznym, lecz mi się nie chce i rur wolę nie układać wcale. Najgorzej, kiedy w głowie alkoholi różnych tysiąc i pisać już nie można, palce się nie trafiają w klawisze, a potem jest wewnętrzna niezgoda i trzeba przestać, więc zostaje już tylko język mówiony. Mój ważki, wartki, gotowy i zwarty, ciągle na miejscu i nie rozprawia nic strasznego, choć jak moje ulubione słowo może się "spie...ć", kiedy alkohol płynie już wszystkimi rurami. Wulgaryzm z cudzysłowu jest jak śmieszny kabaret, najśmieszniejszy wyraz we wszechświecie, niestety używany rzadko na specjalne okazje, lecz kiedy spie...ny jest nim język, a tym co drugi wyraz to już dobrze o kimś nie świadczy, po prostu rurami płynie język słomiany.
Tłumaczenie, że większość używa prostackiego języka, nic nie tłumaczy, więc przekleństw nie używam, równie dobrze mógłbym być chamem, co na jedno wychodzi. Chamstwo nie jest z krwi, jest z tego, kim jesteśmy i jak budujemy własną osobowość, a jakby tak spojrzeć na calusieńki świat, to zapewniam, że zasad savoir-vivre zna niewiele osób, co nie znaczy, że my też mamy tych zasad nie znać.
Komentarze
Prześlij komentarz