Znajdź diabła w mroku

 Znajdź diabła w mroku


Historia diabelstwa jest sielska, z piekła kłami szatańskich zawadiaków, hultai, huncwotów i gałganów wyrwana, zwyczajnie nijaka, ludzkim echem przywitana.
Kiedy diabeł ogonem zamacha, cały świat się trzęsie w warkocim rozpędzie i wartkim doń tempie, bo takie są uroki nieziemskie.
Diabelskie mroki, nie dla ludzkiego ucha, niech człowiek nie zagląda, co u diabła pod skórą kołata bądź siedzi i jakie licho się tam znajduje. Kłębek wełny dla diabełka, frajdy nadmiaru nigdy nie za wiele, kiedy złowrogo dzwony biją w kościele.

Kot Behemot przyszedł na obiad, popatrzył na sługę. Sługa się z wdziękiem i bardzo grzecznie ukłonił, na stół diabła zaprosił. Behemocik bez zastanawiania się do obiadu na stół wskoczył i dobrał się do strawy. Zjadł pięć gęsi, trochę siarki z pieprzem, słoną rybę i popił dżinem z krwi wieloryba świętokrzyskiego, a na koniec stwierdził, że ma już dosyć. Odszedł od stołu i do pobliskiego pudełka wszedł jak to tłusty kot strawić danie. Razem z ogonem się ułożył w kłębek, schował pazurki, a teraz diablisko śpi, lecz baczy czujnym wzrokiem, co w trawie świszczy oraz piszczy i przed snem mówi wyraźnym wysokim głosem.

– Miau, miau, spał, potem będę miau.

Zwierz wyjątkowy i bardzo jak na diabła przystało miły, lecz trochę Bazyliszek w nim tkwi. Piekielne pomarańczowe oczy z każdego na kogo spojrzy, zrobią miłego misia, ażeby oczywiście miziać diabelskiego pysia. Po brzuszku pogłaskać, łuski wyczesać i sprowokować warkoty szatańskie, bo nijak nie inaczej, kij mi w oko, jeżeli kłamię, one właśnie takie są.

Kiedy przekręcając się na łóżku na drugi bok, zrzuciłem z szafki nocnej stalowego Jezusa na krzyżu na podłogę, ten ni stąd nagle narobił wiele krzyku i hałasu. Zbeształ mnie okrutnie, powiedział, że jestem durniem, i że się zaraz zemści, zatopi mnie i porachuje mi wszystkie kości, a dzieci ukarze do siedemnastego pokolenia — wredne dziadzisko. Zupełnie o nic, no przecież tylko zrzuciłem wstręciucha niechcący i jakby tylko wystraszył się dziad ponury, bo to był jego ostatni zew.
W sumie nic wielkiego tylko przeleciał metr dwadzieścia i rąbną z hukiem w twardą podłogę, a potem jak ostatnia bestia przeleciał jeszcze niemały kawałek i z impetem łupną w złożoną metalową suszarkę do ubrań opartą o szafę stojącą tuż obok. Druty na suszarce długie przyspawane do szkieletu, chociaż na metr trzydzieści w centymetrach, służące do wieszania na nich ubrań, jak struny fortepianu weszły z szafą w rezonans piekielny i zagrały Marsz Żałobny.



Jezus umarł. Nic nie mówi biedaczysko, leży martwy i jest bardzo zimny.

Wnet wszystkie koty się zbiegły zobaczyć i obcykać, co się stało. Oblukały wszystkie kąty, nawet były pod moim brzuchem, bo przecisnęły się pod łóżkiem. Schowałem się pod pościelą, żeby mnie nie zjadły, bo to straszne diabły. Behemot przyleciawszy z daleka, popatrzył swym błyskotliwym pomarańczowym wzrokiem na Jezusa, łapą pacną, w misia zamienił, ale się skrzywił, wyciągną pazury i stwierdził, że nielicha warte te zabawy, z obrzydzenia się aż zatrząsł. Nie był sam, albowiem z piekła za Behemotem przybył zobaczyć, co się stało kot Bonifacy. Czym prędzej z piekła przybiegł pośpiesznie zobaczyć, co to tak krzyczało, bo jak pamiętacie, Jezus się okropnie darł. Ogonem zamachał zły jak siedemnaścioro dzikich z lasu wiecznego zwierząt, oczywiście jak na diabła przystało i spoczął na chwilkę. Popatrzył, obejrzał, cztery kroki zrobił.

Podrapał się pod szyją, pchły przepędził wszystkie, choć nie każdą i patrzy, jakby czapę zdjął z głowy na znak leżącego Jezusa na krzyżu i szmerem kocim ogłosił, w tym wyciągając przednie łapy przed siebie i powiada.

– Amen, miau tu miau.

Nic innego nie znaczy, iże to już amen. Koniec, już po nim, z tego już wianków nie będzie, choć Jezus był ze stali, twardy jak beton na krzyżu z metalu. Plugastwo paskudne, pchły go oblazły i zmarł, dostał wodomózgu, wstrząsu i dziesięć udarów. Nie był taki twardy, jak się wydawało. Bóg się obraził, syna stracił, duch z domu pogrzebowego uciekł do lekkich obyczajów dam i zalągł się tam na amen.

Potem na ziemi nastały czasy swobód obywatelskich i wolnego myślenia. Skończyła się nienawiść i przemoc wieczysta. Ludzie mogą się bawić, a także seks wolny uprawiać, słuchać szatańskiej muzyki, lulki palić i fantasmagorie opowiadać, bo nikt nikogo już nie będzie karać. Tak, już nikomu krzywda z rąk zakonny się nie stanie i więzieniem karać nie będą, kiedy ktoś, wyrażając swój sprzeciw, do okropnych praktyk nienawiści do człowieka kościół flamastrem pomaże.

Żądamy swobód obywatelskich i szacunku do kobiet, karania za gwałt, legalnej aborcji, marihuany i czego dusza zapragnie, nie robi nikomu krzywdy, a prawo zakaże.

Skończyć z pedofilią i zadbać o dzieci, żeby już nigdy żaden pedofil nie skrzywdził naszych małych malców. Zdelegalizować kościół, zabronić religii. Zakazać kościelnego szczucia ludzi na ludzi, pod pretekstem lekcji religii wpajać faszystowskie treści i wartości w młode umysły. Niechęci i nienawiści do inności, ludzi, kobiet, skończyć z nienawiścią Jędraszewskiego i mu podobnych, którzy wyzywają ludzi od zarazy. Skończyć z przemocą wobec nas samych i oszustwem, jakim jest wiara w boga, którego wymyślił nikt inny, jak sam człowiek.


Tak to jest, kiedy syna i ducha kształci się pasem, a w ręku rózga zamiast słowa, a na każde skrzywienie bije się dziecko jak psa. Teraz bóg wielki pan, lecz nie ma syna ani ducha, śladu nie widać, syneczek mu zmarł. Hitlera była taka wina, że go ojciec ciągle lał, aż mu się mina skrzywiła, ludzi nienawidził, wojny toczył i mordował, aż w końcu sam skonał, strzelając sobie w łeb. Gdyby ojciec Hitlera nie katował, nie byłoby zła. W piekle byłaby żałoba, że jak to tak. Nie bić dzieci i kobiet nie wypada, bo z płaczu w piekle łzami horrendalny ogień się wytwarza, który kadź podgrzewa, żeby ludzie się piekli w nim i nienawidzili nawzajem.

Bonifacy zerka wszędzie, ogląda, patrzy na wszystkie łabędzie, ściany i na mnie, ugryzł mnie w nos. Żyję z diabłami, nic na to nie poradzę.
Wnet słychać coś szeleści, tupie, bo tu z diabelskiej czeluści przybiega Porfirion malutki i krzyczy, że był okropny hałas, który przeszkodził mu spać i teraz za karę nas wszystkie zje.

– Miau, żarł, będę miau.

Jak to z kotami piekielnymi bywa, trzeba być bardzo ostrożnym. Otwiera swą diabelską paszczę i chce mnie zjeść, kiedy patrzy, że Jezus na krzyżu pod szafą leży. Zaśmiał się diablisko i minę zrobił wyrazistą, obsiusiał szafę i Jezusa, zagrał pazurami, a potem stepował jak diabeł wytrawny. Podniósł głowę wysoko i ogon uniósł ku niebiosom i coś tam złorzeczył, że w piekle swoim przez tego cholernego Jezusa nie mógł spokojnie spać i się na to nie godzi, żeby go budzić, kiedy dane mu spać, a on przecież nie jest zwykły kot, tylko z piekieł wyszedł.


Piekielna bestia rudymi oczami podpala świat i dodaje koloru do wojen rewolucyjnych barw. To tu zerknie, to tam, wejdzie do domu, na dworze krzyczy, czasem szuka myszy, bądź jakiegoś szczurka, ażeby zabawić się z nim choć chwileczkę, w berka poganiać. Połaskotać i opowiedzieć mu bajeczkę, jak to pięknie żyje się w naszym piekle.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dlaczego kobiety głosują na Konfederację?

Koty

Górska wycieczka