Zbieramy chrust
Byłem w lesie, szukałem chrustu, ale wszystko wyzbierane, nawet sosny wycięte, jest tylko piach i też wynoszą. Zostaje wielka dziura, bez dna, bez nadziei i szans
Nadzieja umiera ostatnia, a kiedy jej już nie ma, sensu nie ma, życie upada
Piach wiatr niesie, malutkie kamyczki uderzają w twarz, oczy zasypują, nic więcej
Palące iskierki z podmuchu, z mas, ze słońca i nieba
Palące źródło wszelkich nieszczęść, muza malowana siłami nieczystymi
Brudna głowa, wzrok utracony tkwi skierowany na pole nieszczęść i chwały
Mróz promienieje z góry i opada na mnie, na moje włosy, nos, usta, ręce
Przykuwa mnie to skały wiatrem naruszonej, skostniałe dłonie
Trapi mnie nieszczęście, niechęć do życia i świata, bez wartości dla własnego ja
Chwila przechodzi, konie się rozbiegły, na środku stoję i pomstuję na nie
Zabetonowały moją twarz, moje serce z żelaza stanęło na chwil parę
Aczkolwiek to wciąż ja, ciągle ten sam, ciągle w tym samym ciele, jestem tu
Błahostka, drobnostka, chwilowa słabostka, droga przez świat, zakręty
Tunele, pociągi, przemijający czas, z jednej nogi na drugą, z ręki do ręki
Z oka na oko, z czoła na usta, na moje chęci, na języka zagadki oraz twarz
Komentarze
Prześlij komentarz