Awaria

Żonie rozładował się akumulator w samochodzie i taka krótka historia.
Stoję z boku i patrzę.
Nie może uruchomić swojego samochodu, trwa to któryś dzień, tydzień i podwędza mi mój, no cóż, co poradzić.
Nie jestem złośliwy, ale kiedyś zagroziła mi, żebym się nie wtrącał, po tym, jak rozwaliła oponę i felgę, jadąc bez powietrza w kole, choć wbudowane systemy ostrzegawcze informowały o zdarzeniu.
Zabrała synów i przestawiła samochód za posesję. Chyba na pych próbowali. Samochód bezkluczykowy z automatycznym ręcznym, więc zagrodzili drogę, bo koła się zablokowały, a na pych nie da się tego uruchomić.
Samochód stoi jeden dzień, drugi. Pytam się, czy droga będzie jeszcze długo zablokowana, w odpowiedzi dowiaduję się, że samochód jest zepsuty i będzie musiała wezwać lawetę.
Biorę synów do samochodu, żeby mu się przyjrzeć. Otworzyłem maskę, ale jak to w nowoczesnych samochodach sobie można popatrzeć. Mówię do synów, że spróbuję podładować akumulator i niech przyniosą przedłużacz, po czym wziąłem prostownik. Starszy syn mówi, że akumulator jest w porządku, miernikiem mierzyłem napięcie, jest jedenaście woltów. Ile? Wsiadam do samochodu i próbuję uruchomić, gaśnie wszystko, wymuszam zapalenie świateł, bo tam wszystko automatyczne i gaśnie wszystko. Myślę, w porządku, to tylko akumulator.
Podłączyłem prostownik i po trzydziestu minutach wracam.
Zapalił.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dlaczego kobiety głosują na Konfederację?

Koty

Górska wycieczka