Jesteśmy na drodze do zabarwionych chmur, atoli pomnika naszych najwspanialszych nut. Nucić namiętnie, razem z wiatrem i słońcem, przez fale na łące i inne takie zające. Kochanie, twoje szczęście zabłysło, aż olśniło, w kolejnej linijce zatrzymało się i zasnęło. Niemrawo zza wielkiej drogi, coś zaświergotało, kilka wrażliwych słów zamkniętych na klucz. Głowa zamknięta, próbuje otworzyć oczy, spojrzeć tam gdzieś daleko, pod jakimś głazem. Kamieniem na końcu tej szarości, jest coś jeszcze, blask odbijający piękny nadziei kwiat marzeń. Nadzieja znalazła pęk kluczy, lecz żaden z nich, wszystkie były inne, bo ani jeden nie był jej dziełem. Więc wzięła narzędzia, dłuta w dłonie, wykuła w granitowej skale pasujące klucze i otworzyła. Przez otwarte drzwi z wdziękiem przeszła, za nią zaczęły gonić słowa, jak gończe grymasy. Nastąpiło cudowne otwarcie, a za nią boska woń, zapach nieziemski, olśnił oblicze i dłoń.